Czerwiec, czerwiec i po czerwcu. I chciałoby się rzecz:
minęło jak z bicza strzelił. A im jesteśmy starsi, tym subiektywne uczucie, że
czas pędzi jak szalony - pogłębia się w nas coraz bardziej. Przemiany, zmiany,
transformacje. Czas pędzi, świat pędzi i nie ma tu nad czym się zastanawiać.
Zmienia się wszystko, wszystko prze do przodu i właściwie w pewnym momencie dochodzi
do nas przekonanie, że jak zmienia się świat, tak zmieniamy się i my,
podejmujemy nowe decyzje, wyzwania, maszerujemy nieutartymi ścieżkami i w
dodatku chyba wszyscy to rozumiemy, to
chyba wydaje się naturalne. To, że musimy iść do przodu, i że kto stoi w
miejscu to się cofa wiemy chyba wszyscy – i jest to prawda oczywista i, jak mi
się wcześniej wydawało, banalna. Ale okazuje się, że w tym zdaniu „wydawało”
jest słowem kluczowym.
I znowu, opowiem Wam pewną historię.
Wyobraźcie sobie, że pracujecie u pewnego nieuczciwego
pracodawcy. Nienawidzicie go. Nie traktuje was dobrze. Jesteście chłopcem na
posyłki, chłopcem od brudnej roboty. Pracujecie sobie na czarno. Nie macie
żadnej umowy, tak naprawdę nic Was z tym człowiekiem formalnie nie wiąże.
Harujecie dzień i noc, wzywa was nawet jak jesteście na urlopie. Płaci wam tak
mało, że minimalna krajowa powinna być waszym wielkim marzeniem, a w dodatku
wszystkie wasze sukcesy przypisuje sobie. Co więcej – jawnie robi was w
bambuko. Wszyscy o tym wiedzą. Co więcej, okrada Cię. Bo gdy klient przynosi dla
Ciebie dodatkowe pieniądze, to on je zabiera. Nie Ty. I nagle pojawia się
okazja. Super okazja. Możesz pójść dalej, odejść, zacząć pracować na siebie.
Masz wybór. Właściwie nie ma się nad czym zastanawiać. Masz wspaniały wybór.
I… zostajesz.
Mam znajomego, który tak właśnie zrobił. Dwa razy.
Argumentując to, że nie chce sprawić swojemu pracodawcy zawodu i zrobić mu
przykrości. Ta osoba ma 35 lat.
I w ten piękny lipcowy dzień, ręce mi opadają.
Hamulec ręczny został
zaciągnięty!
Ludzie za łatwo rezygnują
z władzy nad własnym życiem - powiedział kiedyś William Wharton. Czasami mam wrażenie, że Wharton nigdy
się nie mylił. Oczywiście, nie zawsze łatwo iść własną ścieżką. Chyba wie to każdy,
kto próbował czegoś nowego. Bo są przeszkody, które fakt faktem mogą nam
sprawiać trudności, ale przecież nie oznacza to, że są one nie do
przeskoczenia!
Strach.
Boimy się. Zwłaszcza tego co nowe, zwłaszcza tego, co
nieznane. Czasami powoduje to nasz brak pewności siebie i wieczne założenia, że
: nie, nie uda mi się, nie jestem w stanie tego zrobić. Bawimy się w
jasnowidza. A właściwie w czarnowidza – na pewno będzie mi ciężko. Lepszy
przecież wróbel w garści, niż gołąbek na dachu i może nie warto ryzykować,
tylko zostać przy tym co mam. To jest znane i bezpieczniejsze. Budujemy sobie
sztuczną klatkę. Zaciągamy ręczny hamulec. Teraz możemy stać i podziwiać, jak
wszyscy inni idą do przodu i realizują marzenia, które miały być nasze.
Co powiedzą inni ?
Jak zareaguje otoczenie?
A co Cię to obchodzi. Naprawdę przejmujesz się zdaniem,
kogoś kto traktuje Cię na równi z czymś, co przyczepiło mu się pod podeszwę
jego drogiego buta, który kupił sobie za Twoją pracę? Naprawdę się przejmujesz?
Powie Ci, że spodziewał się czegoś innego po Tobie. Niech mówi dalej. Że się
zawiódł. Słowo – manipulacja. Będzie wściekły. A niech jest. Co z tego? Zacznij
dbać o siebie. Przestań być wiecznym popychadłem, dziękującym jeszcze, że ktoś kopnął
Cię w dupsko.
A co, jeśli nie
wyjdzie?
Wymyśli się coś innego. W życiu chyba nie ma sytuacji bez
wyjścia. Nie można stać w miejscu, bo
wtedy nie żyjesz. Jak nie wyjdzie, to nie wyjdzie. Ale jak będziesz uczciwie
pracować na swój sukces, to na pewno będzie dobrze. Jak przestaniesz trząść
portkami i chować głowę w piasek, a zaczniesz działać. Ostro działać. Nie
odkładać na później. Nawet nie będziesz miał czasu się bać i myśleć co będzie
„gdyby”.
Co z tą
asertywnością?
Wiesz, że to co robisz jest bez sensu. Po prostu o tym
wiesz. Robisz coś wbrew sobie. Wszyscy Cię w tym utwierdzają. I pada kluczowe
pytanie: to co, zostajesz w tej pracy? Na usta ciśnie Ci się słowo: NIE.
Odpowiadasz – TAK. Co więcej dodajesz: ALEŻ OCZYWIŚCIE. Mam taki pomysł: upadnij
jeszcze do stóp, pokłoń się i podziękuj za taką możliwość.
Z brakiem asertywności można walczyć. Właściwie trzeba. Bo
to nie jest wcale błahostka, choć od błahostek się zaczyna. Musisz zacząć
trenować. Przestać dawać sobą kierować, zacząć żyć innym, a przede wszystkim
SWOIM życiem. Anthony de Mello powiedział:
Żyć swoim życiem nie jest egoizmem. Egoizm zawiera się w żądaniu, by ktoś żył zgodnie z Twoimi upodobaniami, , żył dla Twojej próżności, dla Twojego zysku i Twojej przyjemności.
Syndrom sztokholmski
w wersji light.
Będziecie się pewno teraz śmiać z mojego intelektualnego
zacofania i ignorancji, ale dopiero wczoraj dowiedziałam się co to jest syndrom sztokholmski. Jeżeli Ty też nie
wiedziałeś, to fajnie, jest mi lżej – i udostępniam Ci pod wpisem link, żebyś
mógł sprawdzić. Wiadomo, syndrom ten występuje raczej przy dużej traumie i za
bardzo nie można tego podciągnąć do opisywanej tu sytuacji. Ale widzę tu jednak
pewne punkty wspólne. A raczej nakierowali mnie na to moi przyjaciele. I coś w
tym jest.
Człowiek z każdym człowiekiem tworzy w pewnym sensie jakiś
związek relacji. Mamy na siebie wpływ. I wydaje mi się, że niektóre osoby po
prostu bardziej na te wpływy są podatne. Jesteśmy ofiarą i zaczyna się tu jakaś
paradoksalna więź z naszym oprawcą. Warto choćby wspomnieć o kobietach, katowanych
przez własnych mężów, które nie potrafią w żaden sposób tego odciąć i od nich
odejść. To sprawy cięższe, więc ciężej je rozwiązać. Zostawmy to psychologom.
Jeżeli jednak występuje syndrom w wersji light, w formie dosyć wczesnej, chyba
warto po pierwsze sobie to uświadomić. A później spróbować raz na zawsze zerwać
tą nić. Szybko, jak plaster z zaschniętej rany.
A na koniec sprawa trochę przytłaczająca. Jeżeli jesteś
znajomym takiej osoby i próbujesz ją przekonać, że to co robi jest złe, a ona
Ci na to gorąco przytakuje, to nie łudź się, że wygrałeś. Po pierwsze, taka
osoba przytakuje wszystkiemu. Po drugie, choćbyś starał się jak możesz, wychodził
z siebie i stawał obok, to możesz nic nie wskórać. Możesz walczyć o tę osobę,
ale skoro ona sama postanowiła spisać się na straty, to nic z tym nie zrobisz.
I kłania się tu kolejne banalne przysłowie: głową muru nie przebijesz. A może
to i lepiej. Bo jeżeli na tym świecie wszyscy byliby zwycięzcami i wiedzieli,
że zwycięstwo może być na wyciągnięcie ręki, to tak naprawdę żadnych zwycięzców
by nie było. Dlatego odwagi! Wy jednak,
którzy chcecie walczyć – wiary i odwagi!
Ciekawe linki dla łaknących poszerzenia swoich horyzontów:
6 sposobów na bycie asertywnym - Jeden z wpisów znakomitego Michała Pasterskiego
Syndrom sztokholmski w relacjach międzyludzkich - Artykuł Anny Błoch-Gnych
3096 - Film oparty na autobiografii Natashy Kampusch nawiązujący do syndromu sztokholmskiego. Pokazała mi koleżanka i polecam gorąco! Ania Poleca!
Najwygodniej jest nie stwarzać sobie więcej problemów niż się ma w danej chwili. No i tak myślą ludzie kiedy mają dość tej roboty, ale odejście z niej stworzyłoby kolejne problemy : znalezienie nowej pracy ,gorsza pensja, inny standard życia i pytania w stylu : Dlaczego odszedłem z tej roboty? Przecież niczego mi tam nie brakowało. Tacy ludzie są najczęściej niedowartościowani, albo też boją się o przyszłość własnej rodziny. Paradoksalnie ich nieszczęśliwa praca odbija się na relacjach rodzinnych.
OdpowiedzUsuńZgadzam się. I nawet jestem jeszcze w stanie zrozumieć takie postępowanie, kiedy ktoś boi się, że tej pracy nie znajdzie. Ale jeżeli ktoś ma pewność, że taka praca jest i już ma gwarancję, że ją dostanie, a mimo to się nie zgadza... i zgadza się żeby pozostać przy gorszej opcji, to wiesz - człowiekowi krew kipi nawet jak nie dotyczy to Ciebie bezpośrednio. Bo do jakiego stopnia można być aż tak nieasertywnym? I masz rację - najwygodniej nie ryzykować - ale w dłuższej perspektywie - czy najlepiej? Rozumiem, na wszystko trzeba spojrzeć z perspektywy sytuacji - ale jeżeli sytuacja jest jasna, klarowna i jest to wielka szansa - a rezygnujemy z niej tylko dlatego, żeby komuś nie chcemy zrobić zawodu, bo boimy się komuś przeciwstawić... to do jakiego stopnia tak naprawdę my mamy kontrolę nad własnym życiem?
UsuńTo takie błędne koło, z którego trudno wyjść. Z jednej strony człowiek nie jest szczęśliwy w swojej pracy i pragnie zmiany, a z drugiej strony kieruje nim strach - a co jeśli będzie jeszcze gorzej. I to głównie przez niego ludzie zgadzają się na to, czego tak naprawdę nie chcą. Żeby coś zmienić w swoim życiu trzeba ten strach przełamać i zacząć bardziej się szanować.
OdpowiedzUsuńTak, to na pewno jest jeden z powodów, ale jestem zdania, że strach nie powinien paraliżować naszego życia. Każdy się boi, ale nie możemy stać w miejscu, bo w życiu nie osiągniemy nic. Poza tym ta osoba nie boi się nowej pracy... ona się boi powiedzieć szefowi, że chce odejść - i tylko dlatego tego nie robi. I to we mnie najbardziej uderza.
UsuńJestem pewna, że większość ludzi zwyczajnie się boi. A strach zazwyczaj połączony jest z punktem nr 2 czyli: "co ludzie powiedzą". Ja uważam, że opinią innych ludzi trzeba się przejmować, ale tylko w uzasadnionych przypadkach. Jeżeli w danej sytuacji robimy coś i jesteśmy ok wobec innych, nikogo nie krzywdzimy to nie ma sensu przejmować się gadaniem ludzi.
OdpowiedzUsuńZgadzam się w 100%. Ludzie zawsze gadali i będą gadać, czasami bardzo głupio, ale nie znaczy to, że powinniśmy ograniczyć przez to nasze działania i dążyć do osiągnięcia czegoś, co jest dla nas ważne! :)
UsuńI jest jeszcze druga strona. Ludzie, którzy zwycięzcami chcą być tylko nie potrafią realnie określić swoich szans. Rzucają wszystko wbrew zdrowemu rozsądkowi i logice. Nie każdy może i powinien być zwycięzcą.
OdpowiedzUsuńTo prawda. Nie należy też być wariatem. Do zwycięstwa w jakimś sensie też trzeba się przygotować. Ale jeżeli istnieją realne szanse na sukces - to myślę, że warto spróbować :)
UsuńJa też mam ciekawą sytuację jeśli chodzi o pracę. Pracuję w czasie roku szkolnego w szkolnym sklepiku. Wsio ładnie, wolne ferie, święta itp. Ale jak przychodzą wakacje, to muszę się rejestrować w UP, bo mój pracodawca - ajent - zawiesza działalność. I choć ze względu na małolata w domu, którego trzeba trochę dopilnować w szkole, to bym już dawno zmieniła robotę. Jestem leniwa, bo mi tak dobrze? Może trochę. Z drugiej strony - uciekają mi miesiące, których w przyszłości może mi brakować do emerytury (jak dożyję). Dlatego już postanowiłam - nadchodzący rok szkolny będzie tym ostatnim, kiedy będę tak pracować. Muszę to zmienić. Nawet myślałam o jakiejś własnej działalności, ale znaleźć odpowiednią niszę w handlu na dzień dzisiejszy wydaje mi się nierealne. Ale chciałabym... I boję się.
OdpowiedzUsuńMój Marcin zakłada teraz własną działalność i potrafię zrozumieć Twój strach. Ale jeżeli chcesz coś zmienić - spróbuj. Nie na dziko. Zacznij przygotowywać się już teraz. Wylicz co będzie Ci do tego potrzebne, poczytaj. Codziennie wyznaczaj sobie jakieś zadanie, które przybliży Cię do osiągnięcia celu. Ja bym tak zrobiła. Wydaje mi się to nieco łatwiejsze.
UsuńAle strach potrafię zrozumieć. I nie neguję ludzi, którzy mają posadę, a boją się pójść dalej, bo mogą wpaść z deszczu pod rynnę. Najbardziej nie mogę przeboleć innej rzeczy: Czy gdybyś miała wybór i pewność, że możesz zamienić swoją pracę na lepiej płatną, z lepszymi warunkami, z gwarancją, że na 100% ją dostaniesz, a jedyną przeszkodą byłoby powiedzenie swojemu obecnemu pracodawcy: "rezygnuję" zastanawiałabyś się? Najbardziej irytuje mnie, jak szansa wali drzwiami i oknami, a Ty boisz się odpowiedzieć, bo ... no właśnie ? Bo boisz się powiedzieć szefowi. Nie neguję ludzi, którzy rozważają skutki i ryzyko jakiegoś kroku i wówczas go nie podejmują. Neguję tych, co stali się marionetkami innych i nie potrafią podjąć własnej decyzji.
W każdym razie - nie bój się! Strach ma wielkie oczy. Nie ma sytuacji bez wyjścia. Zawsze są jakieś drzwi, ale też i jakieś okno :) Pozdrawiam Cię słonecznie! :)
Praca nad sobą i swoim zycie to najtrudniejsze wyzwanie, jakiemu człowiek musi stawić czoła. Moim zdaniem właśnie dlatego tak wiele osób woli siedzić w swej ciasnej, beznadziejnej, ale za to znanej na wylot strefie komfortu.
OdpowiedzUsuńByć może to jest właśnie to. Choć wydaje mi się, że ta strefa komfortu będzie nią tylko do pewnego czasu.
Usuń