Miałam z Wami na dziś związane plany. Cała lista tematów spokojnie czeka. Zachciało mi się jednak jechać w weekend na wesele i chyba z moich planów nici. Jestem zmęczona, oczy mi się zamykają i nie chcę pisać nic na siłę. Nie chcę też jednak zostawić Was z niczym na poniedziałek.
Była już bajka o śwince, więc pomyślałam, że pójdę za ciosem i przytoczę Wam bajkę o orle. Niektórzy mogą znać wersję tej opowieści, jako tekst Anthony'ego de Mello, jednak prawdziwa wersja pochodzi ze starych bajek opowiadanych przez Indian i to właśnie tą wersję chciałabym Wam tu przytoczyć. Myślę, że każdy wyciągnie z niej coś dla siebie. Oderwijcie się więc na moment od wszystkiego i posłuchajcie:
Indianie przekazują między sobą taką oto bajkę:
Do gniazda kury dostało się (nikt nie wie w jaki
sposób) jajko orła. Matka, kwoka,
wysiedziała je z czułością i cierpliwością, podobnie jak wszystkie pozostałe jajeczka.
Nikt nic nie zauważył i kiedy z jajka wykluło się młode, wszyscy uważali je za
wprawdzie trochę nieudane, ale jednak kurczątko.
Orzeł-kurczątko wyrastał w stepowej ojczyźnie, w
rodzinnym gronie, otoczony braćmi i siostrami – stepowym drobiem. Stopniowo
nauczył się wszystkiego, co kogut potrzebuje do życia. Potrafił grzebać prawą
nogą w suchej gliniastej ziemi, pazurem złapać robaka, dziobnąć brata czy
siostrę, kiedy ci chcieli mu znalezionego robaka zabrać. Nauczył się również w
dozwolonej mierze figlować – z prawdziwym kogucim wdziękiem podskoczyć,
zatrzepotać nieruchliwymi skrzydłami, przelecieć kilka metrów tuż nad ziemią i
wylądować w tumanie skłębionego kurzu.
Po prostu stał się z niego kogut, jak należy. Jego troskliwa matka, kwoka, nie
musiała się za niego w niczym wstydzić. W ten sposób w kurzej wiosce pośród
stepu żyli całe lata.
Dzień biegł za dniem, jeden podobny do drugiego,
jak jajko kury podobne jest do jajka kury. Nic nie naruszało sennego rytmu
godzin, dni, tygodni, miesięcy, lat i dziesięcioleci. Dopiero w starości
Orła-koguta wydarzyła się szokująca rzecz. Wraz z przyjaciółmi grzebał nogą w
czerwonej robaczywej ziemi na swym ulubionym miejscu, a tu nagle jego uwagę
przykuł czarny punkt, poruszający się wysoko na błękitnym niebie. Chociaż jego stare oczy służyły
mu już niechętnie, po chwili było dla nich jasne, że tam wysoko a niebie unosi
się jakiś nieznany, majestatyczny ptak.
Serce starego Orła-koguta mocno zabiło, a ciało
wypełniła nieznana tęsknota. „Ach, wzlecieć tak, wznieść się w górę na
niedostępne wyżyny i swobodnie, jak ten szczęśliwy ptak, krążyć w niekończących
się
powietrznych
światach...”. Nagle cały jego dotychczasowy świat wydał mu się nieznośnie
pusty. Od rana do wieczora tylko monotonna walka o kawałek śmierdzącego robaka...
Na co takie życie? Z zaskakującą pewnością nagle wiedział: „Byłem stworzony do
latania. Moim domem nie jest ta sucha i wyschnięta pustynia, ale wysokie
niebieskie niebo.”
Tym odkryciem podzielił się ze swymi robakożernymi
towarzyszami. Ci jednak rozwrzeszczeli się gwałtownym śmiechem. „Czyś ty
zwariował na stare lata?” – śmiali się i dogadywali mu. „Ten ptak tam w górze,
to jest orzeł, rozumiesz– orzeł, on po prostu lata, bo nic innego nie umie. Ale
ty? Wiesz, kim ty jesteś? Jesteś kogutem, a to więcej, niż myślisz. Orzeł
jedynie buja w obłokach, no ty pewnie stąpasz po ziemi. Być kogutem – to
wspaniała rzecz – natomiast spójrz na nas. Praktyczna mądrość to więcej, niż
bezpłodne mrzonki... Jeśli za dużo myślisz o tym, czego nie możesz osiągnąć, przestaniesz
się cieszyć z tego, co masz w zasięgu ręki. Przestałby ci się podobać step,
kury, przestałyby ci smakować robaki, straciłbyś całą radość z życia. Daj
spokój. Orła zostaw orłom, a sam bądź czym jesteś – kogutem.”
Bajka, tak, jak ją sobie opowiadają Indianie,
kończy się smutno. Orzeł-kogut naprawdę (z punktu widzenia kurzej mądrości)
zmądrzał. Wrócił do robaków, kur i pustynnego piasku i zapomniał o lataniu. Już
nigdy więcej nie podniósł oczu
do nieba, aby tam przypadkiem nie zobaczył tego strasznego ptaka. Umarł jak
prawdziwy kogut z robakiem w dziobie.
Bajka
mojego i twojego życia może mieć jednak szczęśliwsze zakończenie.
Zaufajcie sobie. Przede wszystkim sobie. Nikt nie zna nas przecież bardziej niż my sami.
Dobrze napisane, często zostajemy przy czymś/ przy kimś/ gdzieś, co tak naprawdę nie należy do naszego świata. I to tylko z powodu najbliższego otoczenia. Zamiast rozpostrzeć skrzydła i odfrunąć, tkwimy w czyichś wyimaginowanych myślach. Zamykamy się. A my należymy tylko do siebie samych i nikt nie ma prawa przeżyć za nas naszego życia. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMasz rację. Bardzo szybko ulegamy presji otoczenia. I bardzo ciężko czasami się temu przeciwstawić. Ale powinniśmy sobie uświadomić, że to przecież nasze życie i to jak żyjemy powinno być wyłącznie naszą decyzją! :)
UsuńBrak zaufania do siebie to problem wielu ludzi. Poniekąd się nie dziwię, bo świecie, gdzie z każdej strony atakują nas różne wymagania, jest to po prostu trudne. Ale warto dążyć do tego - zwłaszcza, że życie mamy tylko jedno...
OdpowiedzUsuńZgadzam się. Nikt nie mówi, że obędzie się to też bez błędów. Ale bez błędów nie ma progresu. :)
UsuńBardzo ciekawa bajka. Nigdy jej nie słyszałam, a zaufanie do samego siebie to rzecz niezwykle ważna :)
OdpowiedzUsuńBardzo ważna! :)
UsuńŁadne. Przydatne. Daje do przemyślenia na dobranoc. Pozdrawiam z blogowej grupy!
OdpowiedzUsuńNajlepiej taką bajkę przeczytać sobie właśnie na dobranoc :)
Usuńdla mnie morał brzmi, że wychowanie i środowisko, w którym się obracamy ma na nas ogromny wpływ, więc rozważnie je dobierajmy pamiętając że ludzie mogą ciągnąć w górę, ale też w dół. nasze możliwości są prawie nieograniczone, ale sami możemy je sobie ograniczyć albo pozwolić, żeby ktoś je ograniczał.
OdpowiedzUsuńAniu, trafiłaś tym komentarzem w sedno! Lepiej nie można było tego ująć! :)
Usuń