wtorek, 26 maja 2015

JAKI KOT JEST KAŻDY WIDZI -czyli post o Fetorze. I dlaczego każdy ulubieniec jest ulubieńcem.




Cześć! To ja, Feta. I jak myślisz, że to moja głupia właścicielka prowadzi tego bloga to się mylisz.
 
Wiadomo, kiedy już wyczerpało się wszystkie poniżające  sposoby na rozpowszechnienie swojego bloga – napisz o swoim kocie. Jak to nie poskutkuje, to już naprawdę po Tobie. Nigdy za kotami jakoś specjalnie przepadałam. W rodzinie panowało przekonanie,  że najlepszym zwierzakiem jest pies i to tylko duży. W domu zazwyczaj było jakieś zwierzę. Pomijając kaczki, kurki a nawet nutrie, gdy byłam mała zwykle był pies, królik czy też rybki. Żeby nie było, posiadałam  również kota i mam też na to solenny dowód, zaprezentowany poniżej: 








Ale wiecie, co innego jak się jest małym kurduplem z wypadającymi mleczakami, a co innego, jak uważa się za dorosłego i dumnie mieszka w innym mieście. Nasze zwierzęta nie są do końca nasze. Albo przynajmniej moje nie były tylko moje. Moje zwierzęta były wszystkich.  W dodatku o kotach miałam raczej  średnie zdanie.
 


 

Nie wiem zupełnie i klnę się teraz na wszystko, nie wiem skąd mi się wzięło rzucać od czasu do czasu jakiś wyimaginowany jęk, że za nudno jest w moim toruńskim życiu i chcę kota. NIGDY, ale to naprawdę NIGDY nie pomyślałabym, że moja druga połówka pomarańczy, że mój antyromantyczny rycerz w krótkich spodenkach…  i jak On właściwie miał na imię? Aha, że Marcin weźmie to wszystko na poważnie. Z raz rzuconego słowa (żeby tylko raz!) ciężko się wycofać, więc poszliśmy do schroniska. Przed tą wycieczką oczywiście siedziałam tak długo na stronie instytucji, że znałam już wszystkie animalsy na pamięć. Poszliśmy, więc z zamiarem przygarnięcia Darwina, kota rodem z reklamy Whiskasa. Darwin , jak się okazało, miał chorobę skóry i trzeba by było czekać dwa tygodnie. Ja jednak twardo stwierdziłam, że jak już przyszłam po kota, to bez kota nie wyjdę. I wtedy powiedziałam coś, co mnie samą zdziwiło – że w takim razie chcę Fetę. Nie wiem czemu zapamiętałam akurat tego kociaka. Nie był najładniejszy – biało-czarny, wychudzony i wyglądał jakby miał zeza. 



Ze schroniska wyszłam więc z pudełkiem, które przez całą drogę miauczało jak najęte… i właściwie do tej pory owa rozmowność mu nie przeszła. I nawet wtedy, wlokąc z sobą małą puchatą kulkę wydzierającą się w niebogłosy nie pomyślałabym , że tak bardzo mogę pokochać zwierzę.
Feta zachorowała pierwszy raz po kilkudniowej bytności u nas. Okazało się, że kot nie dostał całego pakietu szczepień w schronisku i jest chory na koci katar. Potem okazało się też, że reszta kotów z jego miotu została w schronisku uśpiona.  Feta wyglądała jakby miała zeza, bo oko ropiało jej już od tego kataru. Po kocim katarze co chwilę było coś. Nie będę pisać, już o to ile czasu potrzebowaliśmy żeby zdechlaka wyleczyć, bo musiałabym na ten temat założyć drugiego bloga.
Za co więc kocham mojego kota? Za to, że:
1)      spełnił moje życzenie, żeby był kotem rodem z Piotrusia Pana i nie rośnie. Kotka ma już dwa lata, a wygląda jak kociaczek, choć trochę upośledzony,
2)       jest przesłodki, doskonale o tym wie i nie zawaha się wykorzystać tego przeciw mnie,
3)       gada jeszcze więcej ode mnie,
4)      tylko udaje głupka, a w nocy przekręca kluczykiem i otwiera szafkę, w której ma witaminy,
5)      biegnie jak słyszy mój budzik, liże mi nos, a jak wstaję kładzie się na moim miejscu,
6)      reaguje na każde imię, o ile masz jedzenie albo stoisz w pobliżu lodówki,
7)      można ją głaskać, nosić, sadzać na kolanach, a gdy mu się to znudzi zamiast drapnąć i syknąć, po prostu puszcza bąka (i tu tajemnicza ksywka „Fetor” została zdemaskowana),
8)      poluje z Marcinem na gołębie,
9)      boi się Bazyla, miniaturowego króliczka mojej siostry,
10)   zawsze ma więcej lajków ode mnie,
11)   wyczuwa, jak jest mi źle, przyłazi i przytula się do mnie,
12)   jest najbardziej zabawnym stworzeniem, jakie znam!
13)   ale przede wszystkim za to, że jest po prostu MÓJ


Od wieków ludzie kłócą się, czy to psy, czy koty są fajniejsze. A to chyba nie tu tkwi problem. Możesz mieć krokodyla, koczkodana albo kuoka (można sprawdzić TU  )
– będziesz go uwielbiał, bo jest Twój. Podejrzewam, że psa kochałabym równie mocno. 



      
                            Dobra. Od tej pory będę duży, gruby i poważny.  I puszczę im bąka. 



                          Kurna. Chyba się zamknąłem. Gdzie ten pieprzony kluczyk?! 


 
                   Teraz poudaję, że śpię, a jak sobie pójdą ofutrzę im wszystko. W S Z Y S T K O. 





PS. Wiem, że blog wygląda jak wygląda, ale narazie jestem atechnicznym blogowym kretynem, więc jeszcze może minąć chwila zanim będzie tu lepiej. Ale bądźcie cierpliwi! Edukuję się! 
 

4 komentarze:

  1. Jest justowanie, jest super ;) Przeczytałam całą notkę bez łez (nie liczę tych ze smiechu ;))
    Kociak zawsze będzie miał więcej lajków, nawet jak puszcza bąki, cóż, taki już jego fetor, znaczy, czar ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham koty. Najbardziej na świecie. Mam trzy, plus trzy psy. I jednoznacznie stwierdzam, że wszystkie kochać można tak samo ale jednak to cwane futro bardziej do mnie przemawia. :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo sympatyczny kotek. Feta brzmi milej niz Fetor. A moze Baczek?
    Koty sa madrzejsze niz wiekszosc ludzi sadzi a obiegowe opinie o nich sa z reguly nieprawdziwe. Wie ten kto mial chociaz jednego kotka.
    zachecam do wziecia drugiego - dla towarzystwa dla Fetka. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kawalerce trochę ciężko z dwoma... ale plan taki na przyszłość jest! :)

      Usuń

Cieszę się, że tu dotarłeś. Rozgość się. Zaparz sobie herbatę. Jeżeli czytając te bzdety chociaż raz się uśmiechniesz że życie nie jest takie złe na jakie wygląda - to znaczy, że mi się udało. Jeżeli spodobało Ci się tu i czujesz niedosyt, możesz kliknąć w Zamiast burzy na facebooku, a ja w zamian będę Ci zapewniać jeszcze więcej rozrywki! A jeśli chcesz i mi sprawić przyjemność, będzie mi miło, jak zostawisz jakiś ślad po sobie.