czwartek, 30 lipca 2015

Głupi ja. Zabił mnie wstyd



Są takie dni, kiedy po prostu Ci nic nie wychodzi. Nie wiem jak to się dzieje, ale katastrofy następują po sobie gromadami. Wpadka rodzi wpadkę, a Ty boisz się wykonać jakikolwiek ruch w obawie, że wywołasz jakiś kataklizm na skalę światową. Tak właśnie zaczął się mój dzień. Jedno zdarzenie spowodowało, że miałam ochotę dosłownie zapaść się pod ziemię. W sumie, obiektywnie patrząc, teraz już zupełnie z innej perspektywy -  zdarzenie dosyć banalne: wrzuciłam do mojego kosza w pracy resztę nadgniłych moreli z myślą, że wychodząc z pracy go opróżnię. Oczywiście zapomniałam. Z samego rana więc dziewczyny rozpoczęły akcję poszukiwawczą myśląc, że gdzieś może zawieruszyła się jakaś zdechła mysz. W sumie to wczoraj słyszałam faktycznie coś w rodzaju chrobotania, ale... Najadłam się wstydu jak uświadomiłam sobie, że zapach dochodzi z mojego kosza. Kosz opróżniłam, zapach się wyniósł i powinien to być koniec historii. Może i by był, gdybym przestała rozkminiać to zdarzenie przez resztę dnia. Nie mogłam się na niczym skupić, bo cały czas myślałam sobie, co teraz inni myślą o mnie. Zadawałam sobie w głowie retoryczne pytania, dlaczego na Boga jestem taka głupia i wcześniej tych śmieci nie wyniosłam. Świat runął i się zawalił. Wszystkie gwiazdy zgasły. I od samiuteńkiego rana mam wszystkiego dość. Gdzie to łóżko, żebym mogła zakopać się pod kocem z kubkiem kakao, tak żeby nikt mnie nie znalazł? Tak, tak właśnie potrafię przejmować się drobiazgami. Ale tym razem postanowiłam podejść do tego nieco inaczej.

I nic co ludzkie nie jest mi obce.

Benjamin Franklin o mały włos nie zginął podczas aplikowania elektrowstrząsów indykowi.

Jesteśmy tylko ludźmi, a ludzie popełniają błędy. To nie pierwsza moja wpadka, ale też i nie ostatnia. Każdy z nas robi czasem coś głupiego. Zapomniałam. Biję się  w piersi. Po prostu zapomniałam. Zdarza się. Nic już z tym nie zrobię. Stało się. I już. Koniec. Kropka. Trzeba się otrząsnąć i iść dalej. Ludziom przydarzają się o wiele gorsze rzeczy.

Charles Darwin zjadł kiedyś sowę.
 
Jak po tym żyć? Normalnie. Przestać to roztrząsać, zostawić to w spokoju i więcej takich błędów już nie popełniać. Nie odwrócimy tego, co już się stało. A zamartwianie się nic nie pomoże.
 
Angielska pisarka i feministka Virginia Woolf zgubiła kiedyś swoją obrączkę w ugotowanym puddingu. 
 
Widzimy w sobie zawsze tylko to co zrobiliśmy źle. Przejmujemy się tym, choć tak naprawdę nie warto. Jednak to, co zrobiliśmy dobrze, przepada w nas bez większego echa. Bzdurami się zamartwiamy, ale wszystkie pozytywne drobnostki to już tak ciężko nam zauważyć. Nie tak powinno być.
 
To tylko chwila wyjęta z życia.

Zdarza się coś nie tak i tracimy humor. Nie mamy na nic ochoty, od razu czujemy, że to będzie zły dzień, że cały będzie zmarnowany. Otóż wcale nie musimy go przekreślać. Nie mam złego dnia - mam tylko feralną chwilę w tym dniu. Zdarzyło się coś niefajnego, nic już z tym nie da się zrobić, więc trzeba to po prostu zaakceptować. Podnieść tyłek, może zażartować, może pominąć to milczeniem i iść dalej. Nie musimy tracić jeszcze więcej ze swojego życia. Tak naprawdę w dużym stopniu to od nas zależy, jak będzie wyglądała reszta tego dnia, a przyjęcie postawy, że będzie tylko gorzej, raczej nie ułatwi nam funkcjonowania. Marsha Petrie Sue powiedziała kiedyś: trzymaj się z daleka od tego, co mogło się wydarzyć i spójrz na to, co może się wydarzyć - a ja bym do tego dodała: trzymaj się z daleka od tego co już się wydarzyło i zrób wszystko, żeby to co się wydarzy było dobre.

Dlaczego nie jestem taka jak inni i co oni sobie o mnie pomyślą ?

Nikomu innemu nie mogło się to przecież przytrafić. Basia, Kasia czy Zdzisiek nigdy nie zrobiliby czegoś tak głupiego. Im się wszystko zawsze udaje. Co ze mną jest nie tak?

Po pierwsze przestań się porównywać. Jesteśmy nieporównywalni. Każdy z nas jest inny. I to nieprawda, że Tobie się nic nie udaje. Szymborska powiedziała kiedyś: znamy się tylko na tyle, na ile nas sprawdzono. Wszyscy nosimy maski. Uświadom sobie, że ta osoba obok Ciebie - ona też ma swoje wady, problemy - po prostu o tym nie wiesz. Jej też coś się nie udaje i też się potyka. Jest pewna siebie? Ty też możesz takim być. Wypaczamy sami swój obraz widząc siebie tylko przez pryzmat naszych porażek i wierząc, że inni myślą o nas jak najgorzej. A skoro my wierzymy, że jesteśmy beznadziejni i że wszyscy naokoło tak myślą, to działa to jak samospełniająca się przepowiednia. I koło się zamyka.

A co oni pomyślą ? Prawdopodobnie za tydzień całkowicie zapomną o tym zdarzeniu. A nawet jak nie - nawet jak usłyszysz szepty za plecami i wytykanie palcem, to co Cię to obchodzi? Czy tacy ludzie naprawdę zasługują na to żebyś tak się tym przejmował? Masz ludzi, którzy Cię lubią i kochają i na nich się skup. Nie musisz dostosowywać się do każdego, żeby Cię akceptował. Nie żyjesz dla tych ludzi, tylko obok nich. Nie musisz starać im się przypodobać.

Każdy czasami jest głupolem. Nie jest to jednak powód, żeby zabijał go potem wstyd. Jeżeli i Ty miałeś nieprzyjemną wpadkę, to mówię Ci to, co sama chciałabym usłyszeć: Nic się nie stało. Nie przejmuj się. Nie mamy Ci tego za złe. Mogło zdarzyć się każdemu.


W ramach pocieszenia dla siebie zapytam się Was o wasze wpadki, o te, które utkwiły Wam w głowie najbardziej. Nie ma się czego wstydzić, ja już się uzewnętrzniłam. Dokonajmy może zbiorowego oczyszczenia i pokażmy, że nikt nie jest idealny!

To jak będzie? Co takiego przydarzyło się Wam?  Raz, dwa, trzy - przyznaj się, jakim głupolem byłeś Ty? Jak będą ładne komentarze, to może kiedyś napiszę Wam, jak to Marcin zżarł bilet w autobusie :D





poniedziałek, 27 lipca 2015

Może i jestem świnką. Ale tylko Twoją.



Na Wyspach Oceanii krąży taka bajka:

"Działo się to w takich czasach, kiedy wszystkie zwierzęta żyły ze sobą w wielkiej zgodzie.  Potrafiły też mówić ludzkim głosem. A więc było to dawno, bardzo dawno temu. Historyjka, którą za chwilę przeczytacie, wydarzyła się w buszu. W samym środku dzikiego buszu żyła świnka o imieniu Pongi. Była naprawdę malutka i miała różową, delikatną skórkę. Wyglądała jak zabawka. Inne zwierzęta bardzo ją lubiły i opiekowały się nią. Jedno przez drugie prześcigało się w okazywaniu jej swojej sympatii. Znosiły jej ulubione przysmaki.
– Pongi, mam dla ciebie orzeszki. Przyniosłem je z dalekich stron – mówiąc to rajski ptak z dumą wystawiał pierś i majestatycznie rozkładał długi ogon.
– A ja mam dla ciebie dzikie banany. Lubisz je, prawda? – puszył się kazuar.
– Bardzo wam dziękuję, drodzy przyjaciele. Przykro mi, ale ja nie mam nic, co mogłabym wam ofiarować – odpowiadała zakłopotana świnka.
– Niczego też od ciebie nie oczekujemy. Jesteś przecież malutka, a my bardzo cię kochamy. Chcemy się tobą opiekować. Chodźmy się razem bawić – prosiły.
    Świnka chętnie na to przystawała. Do zabawy przyłączały się wszelkie inne leśne stworzenia – dziobaki, kolorowe papugi... Było naprawdę miło i wesoło.
    I tak beztrosko płynęły dni i miesiące... Z czasem jednak mała Pongi wyrosła. Jej delikatna, różowa skórka stała się teraz szorstka i przybrała brudnoszary kolor. Nie była już tak piękna jak kiedyś. Teraz z każdym dniem ubywało jej przyjaciół. Aż w końcu została sama. Nikt nie miał dla niej czasu, nikt jej nic nie przynosił, nawet wtedy, gdy była głodna. Świnka poczuła się odrzucona i samotna. Chodziła smutna i zamyślona. Tęskniła za prawdziwym przyjacielem – takim, dla którego nie będzie ważny jej wygląd. Niestety, nikogo takiego nie było w pobliżu. Postanowiła więc uciec gdzieś daleko.
     Pewnego dnia, nie oglądając się za siebie, ruszyła w drogę. Z trudem przedzierała się przez bujne zarośla, raniła boki, opadała z sił, ale wciąż szła do przodu. Wierzyła, że gdzieś daleko czeka na nią prawdziwy przyjaciel. W końcu jej marzenie się spełniło. Po wielu dniach trudnej wędrówki, zupełnie wyczerpana, znalazła się na polanie, na której stała mała chatka, z której wyszedł człowiek.
– A cóż to za stworzenie? Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś równie pięknego – powiedział na widok świnki. – Jesteś trochę zaniedbana, ale jeśli zostaniesz ze mną, już ja się tobą zaopiekuję.
    Mężczyzna ostrożnie wziął Pongi na ręce. Zaniósł do chaty, nakarmił i opatrzył rany. Świnka spojrzała na niego z wdzięcznością i pomyślała: „Tak, to jest on, mój przyjaciel”. Od tamtej pory minęło wiele, wiele czasu, ale dla Papuasów świnie wciąż są największym skarbem. Troszczą się o nie jak o członków rodziny. Nawet najmniejsza świnka ma swoje imię i – choć wszystkie biegają razem – każdy doskonale wie, która do kogo należy."


Cztery morały z bajki:

1) Przyjaciel lubi Cię bez względu na wszystko. Po prostu Cię lubi. Nie jest z Tobą tylko wtedy, kiedy jesteś na szczycie - jest też wtedy, kiedy go naprawdę potrzebujesz. I Ty też dbaj o niego.

2) Nawet jeżeli opadamy już z sił warto iść do przodu, bo u celu może się spełnić nasze marzenie.

3) Tu jest miejsce na Wasz morał. Zostawić go możecie w komentarzu pod spodem.

4) Czwartego morału nie ma, ale nie chciałam żeby wpis był za krótki.

Kurtyna.


 


piątek, 24 lipca 2015

Obudź w sobie dziecko.


Przypomina mi się pewien dialog z Poza ciszą Jonathana Carrolla. Brzmi on mniej więcej tak:

Za­pytałam dziec­ko niosące świeczkę:
– Skąd pochodzi to światło?
Chłop­czyk na­tychmiast ją zdmuchnął.
– Po­wiedz mi, dokąd te­raz odeszło – od­parł. – Wte­dy ja po­wiem ci, skąd pochodzi.


Czy często wracacie do tych czasów kiedy byliście dziećmi? Bo przecież każdy z nas kiedyś nim był. Miał ulubioną lalkę czy ulubioną resorówkę, ulubione książeczki, piłkę, kolorowe kredki, kolorowankę. Świat wydawał się nam wtedy taki cudowny, taki ciekawy i taki… do zdobycia. Nasze życie było wtedy rozmarzone, rozbawione i co jest chyba naturalną u najmłodszych sprawą – kreatywne. Kolorowaliśmy świat i rozwijaliśmy się – stając się powoli człowiekiem, którego znamy teraz. Minęło bowiem kilka lat i nieszczęśliwie wydorośleliśmy. Do tego stopnia, że pod grubą skorupą doświadczeń i przeżyć czasami zapominamy, że cały czas jesteśmy tą samą osobą – że tkwi w nas tamto pełne optymizmu, ufności i nadziei dziecko.  I  może przyszła ta pora, żeby po trochu je z siebie wydobyć.

Optymizm i bezpieczeństwo.

To nie prawda, że dzieci nie mają problemów. Oczywiście, kłopoty, które wówczas mieliśmy teraz dla nas to pikuś, ale uwierzcie, że dla dziecka wcale takim pikusiem nie są. Moja babcia powtarza, że każdy ma problemy na swoją miarę. Dla Ciebie jest problemem kredyt mieszkaniowy, a dla dziecka to, że przegrał najładniejszą kulkę ze swojej kolekcji. I jest to dla niego tak samo ważne. Człowiek pamięta bardziej te lepsze chwile niż te gorsze, i może dlatego dzieciństwo do którego tak często wracamy myślami wydaje nam się jednym niekończącym się pasmem szczęścia. Jest jednak coś czym dziecko, którym byliśmy o wiele bardziej różni się od tej osoby, którą jesteśmy teraz. To nie problemy, ale jego podejście do nich i do świata.  Dziecko podchodzi do świata z optymizmem i jest to chyba naturalne podejście, o ile sami nie spowodujemy u niego kompleksów czy nie obniżymy jego pewności siebie.

 Ja chcę! Chcę sama! Zobaczysz, że mi się uda! Dobiegnę tam! A jak się przewrócisz? Nie przewrócę się! Chcę spróbować!

 A my? Ile razy zrezygnowaliśmy, ze strachu? Ile razy nawet nie chcieliśmy spróbować? Czego się boisz? Najwyżej przewrócisz się i potłuczesz kolano. A potem wstaniesz.

Dzieciństwo kojarzy nam się też z bezpieczeństwem. Był ktoś, kto na nas uważał, dbał o nas, na kogo zawsze mogliśmy liczyć i nie musieliśmy się o nic martwić. To też trochę wyidealizowany obraz. Dzieci też się martwią o swoich rodziców. Mama jest smutna? Tata jest chory? Co się jej stało?
Jesteśmy dorośli i owszem, nikt już nie prowadzi za rączkę. Sami musimy o siebie zadbać. Ale to nie znaczy, że nie możemy sobie zapewnić pewnego poczucia bezpieczeństwa. Jak? Otaczajmy się pozytywnymi, dobrymi ludźmi. Takimi, na których możemy liczyć. Takimi, którzy, gdy przewrócimy się i zbijemy kolano pomogą nam wstać. I sami też pomagajmy. Niech złe fluidy idą precz! Kiedyś nie mogliśmy wybierać, teraz już tak!

Szaleństwo i radość. Niech nuda idzie w kąt!

O! Jedziemy nad jezioro! I zobacz biedronka! O kotek! Mogę pogłaskać? Karuzela! Pójdziemy na karuzelę?! A do parku? A na huśtawki? Pobawimy się w chowanego? Zrobimy zupę ze świerszczy? Poprzebieramy się w śmieszne stroje?! Pójdziemy do zoo?

Dzieci mają tysiąc pomysłów na sekundę. Chcę spróbować wszystkiego. Łakną świata. Chciałyby latać. Nie boją się karuzeli, za to boją się łaskotek, mimo że je lubią. I nie chcą się nudzić. Kiedy się nudzą to są nieszczęśliwe. Wolą być aktywne. I wcale nie chcą szybko chodzić spać.

A my? Czas nam przelatuje przez palce i łapiemy się na tym, że nie robimy po prostu nic. Niby fajnie jest odpoczywać, polenić się... ale wyobrażasz sobie cały dzień leżeć i nic nie robić? To niedobre. A kiedy zrobiliśmy coś szalonego? Kiedy poszliśmy do zoo albo na huśtawkę? Kiedy robiliśmy coś co lubimy? To też odpręża. Kiedy cieszyliśmy się z małych rzeczy? Smak lodów? Słońce za oknem? Motylek?



Rozwój i kreatywność.

Dzieci się rozwijają. I chcą się rozwijać. Mają bogatą wyobraźnię i chętnie z niej korzystają. Dzieci lubią słuchać. Czytać. Opowiadają historie. I mają głód wiedzy: jak to się robi? A skąd to się wzięło? A co to jest?
Pasja to coś pięknego. Coś co uszczęśliwia. Zadbajmy o siebie. Żebyśmy nie stali w miejscu. Żebyśmy cały czas szli na przód. Byli codziennie o krok dalej. Doskonalmy się, to zawsze się przyda. Dla siebie. Będzie nam się lepiej żyło.


Marzenia i poczucie humoru.

Zauważyliście, że najmniejsi są czasami ogromne zabawni? I uwielbiają też ludzi z poczuciem humoru i dystansem do siebie? Do życia trzeba tak właśnie podchodzić. Ale nie z humorem sztucznym i wymuszonym. Bądźmy sobą. Nie bójmy się śmiać. Przestańmy chodzić wiecznie skwaszeni, śmiejmy się z samych siebie. Podchodźmy do życia z uśmiechem. Nie można być wiecznie poważnym. Dzieci to wiedzą.

Marzenia piękna rzecz. Szkoda tylko, że tak się ich boimy. Że się nie uda. Że to nie dla nas. Że nie mamy możliwości. Ilu z Was chciało być strażakiem, kosmonautą albo księdzem? Mój Marcin jak był mały chciał zostać emerytem. I jak dotąd nie ustaje w staraniach! Warto marzyć. I spełniać te marzenia. Pamiętacie, jak kiedyś wierzyliśmy, że nam się uda? I gdzie te marzenia? Gdzie ta wiara? Pozbawiają nas ich świat i ludzie?

Nigdy, ale to nigdy nie daj sobie wmówić, że czegoś nie możesz. Nigdy, bo jeszcze w to uwierzysz. Weź kartkę. Zapisz swoje marzenie na kartce. Pod spodem zrób tabelkę. W jednej kolumnie wypisz sobie dni tygodnia: poniedziałek, wtorek, środa... W drugiej  wpisuj co danego dnia możesz zrobić żeby być o krok bliżej do osiągnięcia celu. I codziennie to rób. A po wykonaniu zadania skreślaj. Małymi kroczkami, ale do wielkich celów. Tak jest o wiele łatwiej!

 Szczerość.

Dzieci do pewnego czasu w ogóle nie potrafią kłamać. Dzieci nie są fałszywe. Mówią co myślą. Jak im się coś nie podoba, to powiedzą Ci to prosto w oczy. Nie obgadują Cię za plecami. Otwarcie wyrażają swoją złość. Nie robią słodkich min, żeby się komuś przypodobać (chyba, że chodzi o słodycze, ale to się nie liczy). Nie boją się też chwalić, jak coś im się podoba. Konflikty dzieci, to konflikty otwarte. Bez ukrytego jadu i hipokryzji. Dzieci nie szufladkują ludzi po stanie ich portfela, po konotacjach rodzinnych, po tym kim są rodzice danego człowieka. Nie obchodzi je jaki uniwersytet skończyłaś.

Dzieci to my. Tylko trochę później. Ta mała dziewczynka w białej sukience czy tan słodki łobuz w krótkich portkach, gdzieś tam w Tobie tkwi. Trochę urośli, przytyli, zmieniły im się rysy twarzy. Więcej rzeczy lubią. Ukształtowało ich środowisko i ludzie, z którymi obecnie mają do czynienia. Powłoka inna, ale rdzeń zawsze będzie ten sam. Od czegoś się zaczęło i ten początek w Tobie jest. Wydobądź, więc to co najlepsze. Bez wahania. Na nowo odkryj w sobie dziecko.

I nie pozwól żeby to światło, światło z tej świeczki niesione przez Ciebie kiedyś, żeby ono kiedykolwiek odeszło. Nie pozwól.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Dobry film nie jest zły. Przegląd wkurzonego konesera.



Nawet w wakacje zdarza się, że są takie dni, kiedy za oknem hula wichura, deszcz leje się z nieba aż szaro i w dodatku jest niedziela, właściwie to końcówka niedzieli, a Tobie do głowy przychodzi nagle błyskotliwa, aczkolwiek smutna myśl, że jutro już jest poniedziałek i kończy się weekendowe rumakowanie. Tak też stało się i wczoraj. Żeby zlikwidować pierwsze oznaki nadchodzącej rozpaczy postanowiliśmy z Marcinem, (a i kot się przyłączył) obejrzeć sobie jakiś film. I tu zaczął się dylemat.  Bo to, że jakiś - to przecież nie znaczy, że byle jaki.

Sztuka albo biznes.

Często spotykam się z opiniami, że kino to nie sztuka. Film to rozrywka, w dodatku straszny zjadacz czasu. Wymyślone historyjki, nie wnoszące nic do naszego życia. Półtorej albo dwie godziny nudy lub zupełnego ogłupienia.
Możecie uwierzyć albo nie, ale w pierwszym odruchu przysłowiowy nóż mi się w kieszeni otwiera i opętują mnie uczucia, które muszą być podobne do uczuć lwicy broniącej swoich lwiątek. Jestem wtedy wkurzonym koneserem. Po odliczeniu do 10-ciu od przodu i do 10 od tyłu jeżeli nie pomaga, liczę do 100. A potem wyciągam ułamki. Mnożę. Dzielę. I zagryzam zęby. A potem myślę sobie jednak, że w sumie to Ci ludzie mają przecież rację. Po części.

Jakiś czas temu na stronie radiowej trójki przeczytałam takie oto zdanie, że dla Europejczyków kino jest sztuką, w Ameryce to biznes. Jest to oczywiście zbyt wielka generalizacja, bo i w kinie amerykańskim nie brak filmów dobrych a nawet bardzo dobrych, ale myślę, że podział jest jak najbardziej odpowiedni - i nie oszukujmy się, większość filmów, z którymi spotykamy się na co dzień w wielkich kinach realizowanych jest po to tylko, żeby wbić się w gusta jak największej masy ludzi, żeby przynieść zysk. Filmy robione z wielkim rozmachem, ze znanymi aktorami i z coraz bardziej wymyślnymi efektami. A my idziemy na to jak pokorne owieczki. Odgrzewanie starych kotletów jak remake Koszmaru z Ulicy Wiązów. Im więcej krwi, akcji, wzruszeń opartych na tych samych schematach, tym lepiej. Co więcej, my czasami doskonale wiemy, jak film się potoczy albo nawet jak się skończy. Typowe horrory, gdzie z całej grupy osób przeżywa jedna, a potwór mimo wszystko do końca nie zostaje uśmiercony, bo a nuż uda się nakręcić jeszcze ze trzy kontynuacje. Romantyczne filmy, gdzie są wzloty i upadki, ale miłość i tak wygrywa i wszystko kończy się ślubem. Kryminały, gdzie zawsze mordercą jest lokaj.

Nie każdy horror jest jednak bez sensu i nie każdy romans głupi. Wiecie, jest też kino inne - gdzie kino jest sztuką, a reżyser prawdziwym artystą. Kino, o którym słyszy się raczej rzadko, filmy, które migną nam może w jakimś kinie studyjnym, o których istnieniu nawet czasami nie wiemy, bo najzwyczajniej w świecie nie słyszy się o nich.
Dobre kino to nie tylko nowości, chociaż to w większości właśnie je oglądamy. Klasyki, mimo tego, że przecież uniwersalne, będące istotnymi cegiełkami w historii kina, odchodzą w zapomnienie. Mówimy: filmy są słabe, to tylko pusta rozrywka. To nie to samo co teatr, nie to samo co książka. Oczywiście, że nie - bo to całkiem odrębna sztuka i tu w ogóle nie powinno być żadnego porównania. Film też powinniśmy potraktować poważnie.

Czy trzeba wybierać?

Zdradzę wam pewną tajemnicę. Jesteśmy zmienni. Rozwijamy się bardziej niż najdłuższy reklamowany papier toaletowy. Nawet jak tego nie zauważamy. Mam na to dowody - to proste. Obejrzyj sobie bajkę z dzieciństwa, która wydawała Ci się mistrzostwem świata i wydawała się trwać w nieskończoność. Tak, jesteśmy sentymentalni i oczywiście dalej nam się podoba, ale to już mimo wszystko nie nasz poziom. Teraz wolimy coś innego.
Tak samo jest ze sztuką. Ze sztuką można wspiąć się naprawdę wysoko. Coś co oglądałeś miesiąc temu nie wydaje Ci się już wcale takie wspaniałe, kiedy obejrzysz coś lepszego.  Nagle zaczynasz wychwytywać schematy, zwracasz uwagę nie tylko na ładną buzię Leonarda, ale na zupełnie inne szczegóły - pod jakim kątem musiała być ustawiona kamera żeby uchwycić taką scenę, jak zmontowany został film, jak muzyka wpływa na nastrój.

Jest jednak jedno ale...

Jest poniedziałek. Wracamy o nieludzkiej porze z pracy zmęczeni jak koń po westernie dźwigając ze sobą toboły zakupów, na obiad, a właściwie już kolację, którą trzeba jeszcze zrobić. Klienci latali jak opętani, okazuje się, że szef nie jest aż do takiego stopnia pokrewną duszą, żeby dać Ci podwyżkę, a na dodatek jutro kończy się termin projektu. Na stole leży stos niezapłaconych jeszcze rachunków i na to wszystko chwyta Cię przeziębienie. I wtedy może to nie być jednak najlepszy czas na La Stradę Felliniego, Wesele Smarzowskiego czy nawet Obywatela Kane'a.

Jest czas na obiad i jest czas na deser. Nikt nie każe nam przecież wybierać tylko jednego. Doskonale rozumiem potrzebę odmóżdżenia się, bo są takie momenty, że nie czas i miejsce na sztukę. Są takie momenty, kiedy zamiast Kieślowskiego może lepiej obejrzeć Z archiwum X.

Nie chodzi tutaj o to... Chodzi raczej o to, żebyśmy znaleźli też czas na coś nowego. Innego. Ambitniejszego. Nie rezygnować od razu. Chociaż spróbować. Dać sobie szansę. Wytężmy trochę szare komórki. To nie boli.  Owszem może się okazać, że film do którego się tak długo przymierzaliśmy może okazać się szajsem, ale może też okazać się, że znaleźliśmy prawdziwą perłę. I może się zdarzyć, że ten film który obejrzysz będzie miał to coś. Może się okazać, że po jakimś czasie zapomnisz jego tytuł, zapomnisz o czym był - ale tego czegoś nie zapomnisz.


W tej telewizji nic nie ma!

Guzik prawda. Czasami zdarza się znaleźć coś dobrego, tylko trzeba być sprytnym. Monitoruję program już na kilka dni przed. Sprawdzam filmy. Uwielbiam programy AleKino+ i TVP Kultura - można tam znaleźć czasami prawdziwe perełki. Niestety dobre filmy lecą zwykle o kosmicznych porach, wtedy gdy przeciętny Kowalski już śpi, albo je pierwsze śniadanie w pracy - ale sprytni i z tym sobie poradzą, bo technika idzie do przodu i teraz już można wszystko samo zaprogramować tak, żeby się nagrało, kiedy nas nie ma.
Jeżeli lubicie kino, to wybierzcie się czasami do kina studyjnego, gdzie jeszcze nawet w tych czasach pachnie prawdziwym filmem bardziej niż popcornem i gdzie rzadko można natrafić na grono rozchichotanych obściskujących się małolatów, którzy wcale nie przyszli tak naprawdę nic oglądać. Kino studyjne jest też często o wiele tańsze. Do Toruniaków - zajrzyjcie do Kina CSW. Cykle "Kinodanie" czy też "W starym kinie" kosztują piątaka (słownie: pięć złotych), a filmy rewelacyjne.

Wspólne filmowanie ze znajomymi to też super sprawa. Jeżeli film jest ciekawy, to temat po nim do dyskusji na pewno się znajdzie. Kiedyś miałam nawet pomysł na zrobienie u nas czegoś takiego jak "filmowe czwartki" ale niestety ludzie jakoś nie mogli się zgrać i sprawa jakoś się rozeszła. Może jeszcze kiedyś do tego wrócę.

Zostań koneserem.

A na koniec... Chciałam Wam przedstawić kilka moich propozycji. Może i to Was zainspiruje. Nie, nie przedstawiam tutaj wcale najlepszych filmów według mnie - chciałam zaprezentować Wam po prostu filmy, które są raczej mało nagłośnione, nie są schematyczne, czasami są trudne i ciężkie do przebrnięcia, a czasami można się w nich nieprzytomnie zakochać od pierwszego kadru. Nie będę tu też dawać jakichś recenzji - wrzucę Wam krótki opis i może dodam jedno, dwa zdania od siebie.  Ja chciałabym natomiast dowiedzieć się czy te filmy znacie i co o nich myślicie? A może Wy moglibyście polecić mi coś nietuzinkowego, nowego, innego niż wszystkie inne lub po prostu wartościowego? Każdy film z pewnością obejrzę. Nawet jak nie będzie w moim guście - bo żeby coś krytykować trzeba to przecież dobrze poznać! Gdyby, ktoś skusił się na obejrzenie jakiegoś filmu z tej listy - bardzo proszę o komentarz albo jakieś info - jestem ciekawa reakcji, zarówno tych na plus jak i minus.

Zygmunt Kałużyński powiedział kiedyś, że kino, bez względu na to czy chce być bajką, czy ambicją jest przede wszystkim magią i według tego trzeba je oceniać . Niech więc ten czas przed ekranem będzie magią. Udanego seansu!

Przegląd wkurzonego konesera. 

"Niebiańskie żony Łąkowych Maryjczyków" reżyseria: Akeksey Fedrochenko, 2012.

Zdjęcie pochodzi ze strony filmweb.pl

 Reżyser ALEKSIEJ FEDORCZENKA w 26 nowelach stworzył niezwykły poemat na temat wymierającej kultury Maryjczyków. Bohaterką każdej części jest kobieta, której imię zaczyna się na literę "O" -symbol symetrii. Jak napisał w recenzji dla Filmweb.pl Michał Walkiewicz: Brzmi to wszystko bardzo poważnie, ale z perspektywy widza z innego kręgu kulturowego poważne oczywiście nie jest: kobiety spółkują tu z wiatrem, śpiewające ptactwo wije gniazda w waginach, leśny duch domaga się seksu z chłopem, a zombie w kreszowym dresie zostaje odprawiony przez pana dzielnicowego. Jest nawet taniec w kisielu, polowanie na strzygi z dwururką oraz iście montypythonowska zaduma nad kawałkiem pasztetu. 

 "Cezar musi umrzeć", reżyseria: Paolo Taviani, Vitto Taviani, 2012. 

Zdjęcie pochodzi ze strony filmweb.pl

Nagrodzony Złotym Niedźwiedziem na festiwalu w Berlinie "Cezar musi umrzeć" to ostatni jak dotąd film braci PAOLA i VITTORIA TAVIANICH, włoskich reżyserów, z których dziś każdy ma ponad 80 lat. W Rebibbii, rzymskim więzieniu o zaostrzonym rygorze, jest wystawiany wielki dramat Williama Szekspira "Juliusz Cezar". W sztuce grają więźniowie - złodzieje, mordercy i członkowie mafii. Żeby znaleźć się na scenie, przechodzą casting prowadzony przez włoskiego reżysera teatralnego Fabio Cavallego, autora więziennego eksperymentu, którego celem jest resocjalizacja.

"Drzewo", reżyseria: Julie Bertuccelli, 2010.

Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl

 Gdzieś w Australii Dawn, Peter oraz czwórka ich dzieci prowadzą szczęśliwe życie w cieniu olbrzymiego figowca. W momencie gdy Peter nagle umiera, każdy z członków rodziny próbuje odnaleźć własny sposób na odnalezienie się w nowej sytuacji. Ośmioletnia Simone wierzy, że dusza jej ojca żyje w wielkim drzewie.


"Córka studniarza", reżyseria: Daniel Auteuil, 2011.

Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl 




Lata 30. w Prowansji. Budowniczy studni i owdowiały ojciec pięciu córek, Pascal Amoretti (Daniel Auteuil), ciężko pracuje przy kolejnej budowie. Młodszymi córkami oraz domem opiekuje się najstarsza, której dzieciństwo upłynęło pod opieką bogatej, bezdzietnej damy w Paryżu. Gdy zmarła matka, Patricia (Astrid Berges-Frisbey), powróciła do rodzinnego domu na francuską prowincję, jednak ze względu na swoje wychowanie zarówno manierami, aspiracjami, jak i słownictwem odstaje od miejscowych. Ojciec chciałby wydać osiemnastolatkę za swojego pomocnika, sporo starszego od niej Félipe'a (Kad Merad). Na nieszczęście ojca Patricia poznaje młodego lotnika oraz syna okolicznego sklepikarza, Jaquesa Mazela (Nicolas Duvauchelle).

"Amador", reżyseria: Fernardo Leon de Aranoa, 2010.


Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl

Marcela jest młodą kobietą w finansowym dołku, która nie powiedziała jeszcze nikomu, że jest w ciąży. Kiedy więc znajduje nową pracę jest wniebowzięta. Marcela podejmuje się opieki nad Amadorem, starszym, przykutym do łóżka mężczyzną, którego rodzina wyjechała na wakacje. Amador szybko odkrywa sekret dziewczyny i być może dlatego rodzi się między nimi pewna, oparta na cyklu życia i śmierci, więź.

"Mary i Max", reżyseria: Adam Elliot, 2009. 

Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl


 Historia niespodziewanej przyjaźni dwójki, korespondujących ze sobą, ludzi. Mary to samotna, pulchna ośmiolatka mieszkająca na przedmieściach Melbourne. Max ma czterdzieści cztery lata i jest niezmiernie otyłym nowojorczykiem, cierpiącym na syndrom Aspergera. Ich przyjaźń jest na tyle silna, że utrzymuje się mimo tego, że dzieli ich ogromna różnica wieku oraz dwa kontynenty.

"Pieśń wróbli", reżyseria: Majid Majidi, 2008. 

Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl
 
Karim (Mohammad Amir Naji), Irańczyk w średnim wieku, głowa rodziny, pracuje na strusiej fermie. Jego spokojne życie zakłóca ucieczka jednego z ptaków. Karim rozpaczliwie próbuje go znaleźć, ale spłoszony struś nie daje się nabrać na żadne podstępy. Mężczyzna wie, że jeśli nie złapie uciekiniera, jego dni na fermie są policzone. Tymczasem w pełnym dzieci domu również wydarza się wypadek: najstarsza córka Karima podczas zabawy z rodzeństwem psuje swój aparat słuchowy, bez którego nie może zdawać egzaminów do miejskiej szkoły. Karim jedzie więc do miasta, żeby spróbować naprawić aparat. Nieoczekiwanie znajduje tam pomysł na nowe źródło utrzymania.

"Sierpniowe wieloryby", reżyseria Lindsay Anderson, 1987. 


Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl
Dwie starsze, owdowiałe kobiety spędzają lato w domu w Maine. Sarah opiekuje się swą starszą siostrą, niewidomą, obdarzoną trudnym charakterem Libby. Kobiety wspominają minione lata i coroczne migracje wielorybów, które obserwowały jako młode dziewczyny.

"Czas pijanych koni", reżyseria: Bahman Ghobadi, 2000. 


Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl
 Nagrodzony w Cannes debiut Bahmana Ghobadiego i pierwszy kurdyjski film w historii kina. Poruszająca opowieść o kurdyjskich dzieciach zarabiających na życie jako graniczni przemytnicy.

"Maska", reżyseria: Peter Bogdanovich, 1985. 


Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl 


Wrażliwy nastolatek ze zdeformowaną twarzą próbuje wieść normalne życie, w czym pomaga mu jego matka.

"Johnny poszedł na wojnę", reżyseria: Dalton Trumbo, 1971.


Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl

W wyniku eksplozji młody żołnierz traci na wojnie kończyny oraz twarz, a wraz z tym większość zmysłów. Jego mózg jednak, wbrew opinii lekarzy, funkcjonuje sprawnie.

"Czysta formalność", reżyseria: Giuseppe Tornatore, 1994. 

Fotografia pochodzi ze strony filmweb.pl
 
Giuseppe Tornatore, który zasłynął nostalgicznym "Cinema Paradiso" opowiada historię, w której kryminalna zagadka tak naprawdę nie ma znaczenia - ważniejsza jest atmosfera rodem z Kafki, postawienie ważnych, egzystencjalno-metafizycznych pytań i brawurowy aktorski duet: Gérard Depardieu kontra Roman Polański.


A w ogóle polecam każdy jeden film tego reżysera! 

I mały bonus…. Wiem, że na topie są i seriale. Jest taki serial, o którym można powiedzieć tylko jedno zdanie: Czyż to nie genialne? Jest jednak haczyk, jeżeli ktoś jeszcze nie czytał książki, niech się za to nie zabiera!

"Mistrz i Małgorzata", 2005.


Fatografia pochodzi ze strony filmweb.com




Akcja rozgrywa się w Moskwie za czasów Stalina. Losy Mistrza, utalentowanego autora manuskryptu o biblijnym Poncjuszu Piłacie, oraz jego muzy - Małgorzaty, ukazane są równolegle z historią Jeszuy i Piłata w Jerozolimie. Dodatkowo rzeczywistość ulega zniekształceniu za sprawą Szatana Wolanda i jego pomocników, którzy manipulują zdarzeniami wykorzystując ludzkie słabości i grzechy.


Wszystkie opisy filmów pochodzą ze stron alekinoplus.pl i filmweb.pl

czwartek, 16 lipca 2015

Niewolnik z wyboru.


Wróciłam z kajaków. Nie jestem jeszcze pewna czy w jednym kawałku. 15 kilometrów spływem na średnim szlaku przy niskim stanie wody, z tysiącem przeszkód, rwącym nurtem i małym wodospadzikiem na końcu, to nie jest dobry pomysł dla zupełnego laika. Jednak integracja to integracja, więc jak szef zorganizował wyjazd, to nie ma się nad czym zastanawiać. Nie wiedziałam tylko, że mam tyle mięśni i że są one w taki sposób porozmieszczane w moim ciele. Była krew, był pot i były łzy. Płynęłam 6 godzin. W tamtej chwili nienawidziłam całego świata. Nienawiść przeszła mi jednak stosunkowo szybko, kiedy tylko dostałam od Pana instruktora batonika, który wynagradza mi teraz te chwile, kiedy z łóżka wyturluję się i wypełzam, ponieważ z powodu zakwasów nie mogę ruszać ani nogami ani rękami. Jestem z siebie dumna, że się przełamałam, że pokonałam siebie, że dopłynęłam do celu. Kiedy więc już wyćwiczyłam mięśnie do tego stopnia, że muszę wołać Marcina, żeby uniósł mi nadgarstek i nacisnął enter, bo sama nie jestem w stanie,  doszłam do wniosku, że nadszedł też czas na wyćwiczenie tego małego orzeszka, grzechocącego w mojej głowie, zwanego pospolicie mózgiem. Marcin wprawdzie utrzymuje teorię, że tam nic nie ma, wyłączając niteczkę podtrzymującą uszy, ale sprawdzić się tego na razie nie da, więc mogę zaryzykować odmienne zdanie.

Sporo się ostatnio trąbi o wolności. Wolności mediów, wolności słowa, wolności przekonań, wyznania i wszelkich innych możliwych wolnościach. Otwieramy się na nowe perspektywy, jesteśmy coraz bardziej tolerancyjni, a czasy niewolnictwa mamy już dawno  za sobą. Na szczęście. Gdy tylko ktoś w jakikolwiek sposób nagina naszą granicę, potrafimy walczyć jak lew. Jesteśmy ludźmi wolnymi, wyzwolonymi i możemy w zasadzie wszystko.

Niewolnik własnego umysłu.

Przed wyjazdem skończyłam wreszcie Czarne skrzydła Sue Monk Kidd. W głowie utkwił mi cytat, w którym jedna z bohaterek, zwraca się z takimi słowami do drugiej: Może i ciałem jestem niewolnicą, ale nie umysłem. Z tobą jest na odwrót. Słowa te obijały mi się w głowie, tłukły o czaszkę i zakopały się gdzieś głęboko. I tak sobie myślę, że  niewolnictwo chyba jednak nie do końca przeminęło, ale zyskało po prostu nową, wyższą i bardziej skomplikowaną formę. Bardziej współczesną. Zostaliśmy niewolnikami samych siebie.

Nasz umysł jest w zasadzie nieograniczony. Zawsze jako przenośnia przychodzi mi na myśl po prostu kosmos. Zarówno możliwości kosmosu, jak i naszego własnego umysłu są dla nas niepojęte. Niezmierzalne. I zarówno w jednym, jak i w drugim przypadku, nie potrafimy wyobrazić sobie takiego obrazu, nie nadawać mu jakichś ram. To, że stawiamy sobie granice - nie umiem, nie mogę, nie dam rady, to nie dla mnie - to wszystko są właśnie granice jakie sami sobie wyznaczamy i jakimi się ograniczamy. To te wszystkie: powinnam, muszę, należy. To właśnie bicz na samego siebie. To wszystko siedzi tylko i wyłącznie w naszej głowie.

Jestem niewolnikiem rzeczy i przyzwyczajeń.

Bez telefonu już nie umiemy się obejść. Dostęp do internetu musimy mieć wszędzie. Bez kawy nie rozpoczniemy dnia. Nie panujemy już nad własnym czasem. Godzina bez papierosa staje się katorgą. Chcielibyśmy skończyć, ale nie możemy. To przyzwyczajenie. To nałóg. Ograniczenie. I o ile nasz nałóg związany jest raczej z pasją jak książki czy filmy i nie niszczymy przez niego samych siebie i ludzi w swoim otoczeniu, to nie jest jeszcze tragicznie.
To rzeczy i przyzwyczajenia nami rządzą. Nie, tego nie da się uniknąć. Choćbyśmy nie wiem, jak chcieli. Nawet zwierzęta mają swoje przyzwyczajenia, a cóż dopiero ludzie. Nie jest to złe, ale pod warunkiem, że jesteśmy tych ograniczeń świadomi. Kiedy mamy nad nimi "jaką taką" kontrolę. Kiedy dokonujemy wyboru. I kiedy nasze wybory świadomie nie niszczą nam życia.



To inni rządzą.

Czasami bezradnie stoimy w miejscu. Chcielibyśmy coś zrobić, ale z uwagi na innych nigdy tego nie zrobimy. Boimy się opinii ludzi, boimy się działać poza schematem, żeby nagle nie zostać zlinczowanym i odpowiednio ocenionym. Czasami też to my boimy się innych zranić, urazić. Ogranicza nas też zdanie bliskich, ich emocje. I to nas hamuje.

Niewolnik z wyboru.

Dobrze być niewolnikiem, chociaż świadomym. Wiedzieć co nas ogranicza. Zastanowić się przez chwilę, czy naprawdę jesteśmy aż tak wolni, jak sami myślimy. I czym jest dla nas wolność. Czy możemy robić wszystko? Mówić wszystko? Cały czas piszę o tym, żeby nie ograniczać siebie, nie bać się wyzwań... ale chyba powinnam coś dodać. Owszem idźmy swoją drogą, osiągajmy cele, spełniajmy marzenia, ale... określmy granicę. Granicę postępowania. Bo pędząc do celu możemy zapędzić się nie na tę ścieżkę co trzeba.

Kto mnie zna ten wie, że zmierzam sobie w tym całym wywodzie pewno gdzieś ku konkretnym przykładom.

O tak. Zmierzam.

Naszły mnie bowiem takie przemyślenia, kiedy poczytałam sobie komentarze na stronie zmarłej Maddinki. I tu z tego miejsca puszczam w eter pytanie: czy my naprawdę tak jesteśmy wolni, że wolno nam wszystko? Czy to na pewno wolność? Bo ja tak  nie uważam. Bo raczej jest coś, co tych ludzi pcha do takich, a nie innych wypowiedzi. Ale czy to naprawdę wolność - czy może chęć popisu, zademonstrowania odmiennej postawy, pragnienie zaistnienia? Coś, co kogoś zniewala i popycha do napisania takich, a nie innych słów?

I wiecie, żadne argumenty takich ludzi nie przekonają, oni będą się jedynie cieszyć z rozpętanej burzy. Bo oto stało się to, czego oczekiwali. Są na językach. Lepsza zła sława niż żadna. I mogą. Są przecież wolni. Po trupach do celu. I jakże to dosłownie i smutnie brzmi.

Jeżeli tak ma wyglądać wolność, to ja w tym wypadku chyba wolę być niewolnikiem - niewolnikiem z wyboru. Chcę mieć pewne granice. I już.  I tak sobie myślę, że niewola z wyboru to chyba też już jest wolność. I taką wolność wybieram. Wolność z pewnym kodeksem, z pewnymi ramami.

Idźmy dokąd sobie wymarzymy, ale odpowiednią drogą. Nie bądźmy niewolnikami umysłu, rzeczy, przyzwyczajeń czy też innych ludzi. Nie bądźmy takimi niewolnikami, walczmy z tym, buntujmy się, pokonujmy własne słabości, własne demony. Bądźmy może niewolnikami z wyboru, po prostu.  I niech jedynym co nas ogranicza będą tylko nasze ludzkie zasady. Bądźmy ludźmi. I tego wam i sobie dzisiaj jak najbardziej życzę.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Blogowanie czyli czytanie. Prywatna strefa pogody.





Jest to nad podziw, jakim to trzpiotem czasem potrafię być, w dodatku w gorącej wodzie kąpanym.  Naiwni myśleli, że to przejściowe i kiedyś jednak z tego wyrosnę, ale nie ma się co oszukiwać  stara kreatura już ze mnie,  a pod tym względem nie zmądrzałam ani trochę. Były wprawdzie  jakieś próby nieudolne, żeby się poprawić, lecz nie warto ich chyba łączyć z wielką nadzieją rozwoju w tej dziedzinie. Skończyło się jak z próbą poskromienia mojego gadulstwa. Wytrwałam może z pięć minut.  Nie oszukujmy się: kozy w lwa nie przemienisz.  Dlatego, gdy zapaliłam się do blogowania, to zważywszy na mój dziki i niepohamowany entuzjazm, porównywalny z entuzjazmem mojego kota na widok szynki,  nie byłam pewna czy wiele dobrego z tego wyniknie.  A już na pewno nie przewidywałam, aż tak wielkich zmian – bo nagle odkryłam, do jakiej krainy szczęścia się dostałam. Fikam więc niczym pijany zając, z coraz większym uśmiechem, każdego dnia staję się bogatsza i chcę więcej, więcej i więcej. 
Blogowanie to też czytanie. 

Internet to też fajne narzędzie, a nawet bardzo fajne, o ile korzysta się z niego z głową i nie postanowi się pewnego dnia zrobić sobie selfie na linie zawieszonej między dwoma największymi wieżowcami. Zakładając bloga skupiamy się głównie na tym, ile to wspaniałych rzeczy będziemy mogli dać całym tłumom swoich ukochanych czytelników, o ile tacy są. A ja dziś trochę nie o tym. Są o wiele mądrzejsi i bardziej doświadczeni ludzie, którzy z pewnością wiedzą i powiedzą Wam, jak pisać, żeby Wam było dobrze, a tłumy waliły drzwiami i oknami. Ja zaś z mojego poziomu podłogi, chciałam pozachwycać się nieco egoistycznie - jak brać dla siebie całymi garściami. Jak czytać żeby się uszczęśliwić.

Zostań moim fantastycznym człowiekiem. 

Blogosfera to kraina marzeń, wielkie wiadro klocków lego. Możesz kształtować swój własny świat, a przede wszystkim poznawać naprawdę fantastycznych ludzi. O ile będziesz chciał. O ile będziesz traktował ich z szacunkiem, o ile dasz im coś z siebie i szczerze docenisz ich pracę. 
Mówią, że tylko rodziny się nie wybiera - ale to nie do końca prawda, bo irytujących ludzi niekoniecznie przez nas pożądanych spotyka się co dzień. Zrzędy, lizusy, życiowe ciapy, ciekawskie jaja, upierdliwi pochłaniacze czasu, mądrale i niewydarzeni żartownisie czy chamscy prostacy, ci z czubkiem nosa, co zahacza o chmury i ci - "chodź, opowiem ci jaki jestem bogaty". Mogą to być Twoi znajomi z uczelni, z pracy czy osoby, które spotykasz na przystanku. I jeżeli myślisz, że nawet przelotne spotkania z nimi na Ciebie nie wpływają, to wydaje mi się, że chyba się mylisz. Marudna pani w kolejce przed Tobą psuje Ci humor już od samego rana. Słuchając kolegi ze studiów, jaki to on nie jest wspaniały czy bogaty, zaczynasz się zastanawiać, czy z Tobą na pewno jest wszystko w porządku, a panikowanie koleżanki przed egzaminem, na który uczyłeś się tylko kilka godzin, bo stwierdziłeś, że to bułka z masłem, nie nastraja Cię mega pozytywnie. I nagle zaczynasz postrzegać świat przez pryzmat takich właśnie ludzi.
Nie znaczy to oczywiście, że wokół Ciebie nie ma super osób oraz tego, że w blogosferze nie znajdziesz, żadnego z typów spod ciemnej gwiazdy. Jednak tutaj, w internecie masz jednak większy wpływ na to, kim się otaczasz. 
Czytając blogi natknęłam się przede wszystkim na wspaniałych ludzi z pasją, którzy chcą się nią dzielić. Ludzi pomocnych, radosnych i inspirujących. 
Wiecie, jak kiedyś wyglądał mój facebook ? Mnóstwo zatrważających wiadomości ze świata. Powtarzanych po pięć razy. Zdjęcia nowych sprzętów moich znajomych. Tysiące informacji, kto się ożenił, kto obronił się na 5, a kto właśnie je jabłko i jest nieszczęśliwy, bo okazało się kwaśne. Wpisy typu "to już", w których nikt nie wiedział o co chodzi. Głupie, krótkie, nic nie wnoszące artykuły. Hejterstwo. 
Mój facebook teraz jest kolorowy. Zapełniony blogowymi wpisami interesujących mnie osób. Z Tajwanu. Z Anglii. Irlandii. O tym jak się odstresować. Jak można walczyć o szczęście. Jak nauczyć się szydełkować. Wpisów o Was. Pełnych humoru, wzruszających, skłaniających do działania.


Kopalnia wiedzy, hobby i pasji.

Wyobraź sobie pokój z mnóstwem z drzwi. Scena rodem z Alicji z Krainy Czarów, tylko, że tutaj nie musisz jeść żadnych magicznych ciasteczek czy też pić magicznych mikstur, żeby przejść przez którekolwiek. Zawsze chciałeś nauczyć się szyć ? Nie ma problemu. Hop i klik - o szyciu od podstaw. Chciałbyś zainwestować pieniądze na giełdzie, ale nie wiesz jak? Tu na pewno znajdziesz pomoc. Interesujesz się modą? Wystrojem wnętrz? Nie wiedz co zrobić na obiad? Chcesz znaleźć nowe hobby? Klik. Klik. Klik.
Dlaczego wolę takie blogi niż artykuły z gazet czy popularnych portali? Dlaczego warto zajrzeć nie tylko do fachowych książek, ale przede wszystkim tu? Bo Ci ludzie tym żyją. Bo w to co robią wkładają serce i naprawdę chętnie Ci pomogą. Bo się tym interesują od dawna i znają się na tym, co robią o wiele bardziej niż przeciętny dziennikarz, który musi napisać jeden artykuł na ten temat, a największym celem jest to, żeby gazeta się sprzedała. Osoby, które interesują się przez dłuższy czas jakąś dziedziną zawsze są na bieżąco. Rozwijają się. I dzielą. Ucz się od najlepszych!

Mów do mnie kulturą. 

Po skończeniu studiów z zakresu filologii polskiej i kulturoznawstwa, choć nie bardzo początkowo mogłam w to uwierzyć, ale w moim życiu zrobiło się jakoś dziwnie pusto. Kulturoznawstwo dało mi dwie najważniejsze rzeczy kształtujące moje obecne życie - wieczny niedosyt i narzędzia do jego wiecznego zaspokajania. Wertuję książki, oglądam filmy, kocham folklor, zatapiam się w muzyce, co jakiś czas łykam teatru. To wszystko jest jak hydra. Gdy utniesz jedną głowę, wyrasta kilka kolejnych. Zmienił mi się gust. Książki, którymi kiedyś tak się zachwycałam wydają mi się średnie, od filmów wymagam coraz więcej. I o ile dziury po studiach potrafię załatać zapełniając je nieznanymi i coraz to nowymi pozycjami, tak brak możliwości dyskusji na interesujące mnie tematy bardzo mi przeszkadzał. Na szczęście dotarłam tu. I wiecie co? Czuję się jak w niebie. Bo nagle znajduję ludzi nadających na tych samych falach. Nagle odnajduję coraz to nowe rzeczy do zbadania. Nagle jest z kim porozmawiać i nawet się pokłócić. Kulturalnie i na poziomie rzecz jasna. Nagle dowiaduję się o czymś czego jeszcze nie wiedziałam. Moje pole rozszerza się. I mam o tym komu powiedzieć. I jest mi z tym bardzo dobrze. I dziękuję Wam, że tu jesteście!
 
Codziennie o krok wyżej.

Zaczęłam żyć innym trybem. Zaczęłam wierzyć, że wszystko będzie dobrze, że życie nie jest takie złe, przestałam dostawać spazmów ze zmartwienia, jak to będzie. Odnajduję zagubione poczucie humoru. Kiedyś to było dla mnie nie do pomyślenia. Myśl pozytywnie - jak to łatwo powiedzieć! Teraz przychodzi mi to naturalnie. Patrzę na ludzi, którzy też się bali i którym się udało - i wiem, że ja też tak mogę. Uśmiecham się. I codziennie czytam coś inspirującego. Codziennie robię coś tylko dla siebie. Pracuję nad sobą. Nie tylko pisząc, ale właśnie czytając.

Sztuka brania - sztuką latania.

Nie bój się czerpać. To wszystko tu jest na wyciągnięcie ręki. Bierz i podziękuj. Nie rób tego bezmyślnie. Jeżeli lubisz kogoś czytać, po prostu mu o tym napisz. Daj coś z siebie. Szczerego. Dobrego.  Żeby ten od kogo to masz, nie był potem jak zwiędły kwiat. Stwórz sobie swoje miejsce - dobre miejsce. W którym będą fajni, mądrzy, pozytywni ludzie. Gdzie będzie mnóstwo inspiracji, gdzie będziesz mógł robić coś nowego. Wykreuj sobie swój mały azyl. Sam zobaczysz, nie minie chwila, jak przeniesiesz to do własnego życia. Pani w kolejce już nie będzie aż tak irytować. I okaże się, że ten świat trójwymiarowy za oknem nie gryzie. Że można do niego dużo wnieść i też dużo z niego brać.

I wiesz co później zrób? Wyłącz się z tego kącika. Na jakiś czas. Jest lato. Idź na łąkę. Nad wodę. Weź książkę. Wyłącz się. Poczytaj. Lataj. I wróć.


czwartek, 9 lipca 2015

Gdzieś w nas drzemie taka siła…




Gdy sparszywieję znów-zamknij się w sobie, zaciągnij rolety powiek, gdy sparszywieję znów - chwyć się cieniutkiej niteczki pewności, że minie – to minie. Był już poniedziałek, jest środa. Gdzieś właściwie umknął mi wtorek. Wydaje się, że spędziłam go odpędzając resztki niewyspania na jakiś muzycznych wyspach lat 80-tych i zaczytując się w bibliotekowych  specjałach. To by tłumaczyło poranne emocjonalne rozmemłanie i głupią potrzebę zrobienia retrospekcji  i rozpaczliwego łapania się później za głowę.

Panta rhei. I oby to była prawda, bo po zajrzeniu do moich tekstów  sprzed miesiąca albo dwóch wstecz, policzki płoną mi z gorąca i bynajmniej nie jest to spowodowane rosnącą lipcową temperaturą za oknem. Coś, co kiedyś wydawało się fajne, a przynajmniej sensowne - wydaje się później niewypałem.  Ostatnio pochłaniam słowa. Wsiąkają we mnie jak deszcz wsiąka w spragnioną wody glebę. Dotykam słów i staram się je kształtować, dostosowywać  do mojego przekazu, do mojej potrzeby. Czasami słowa się wymykają i czuję, że coś ważnego staje się nagle ulotne, nie do złapania.  Jak po ostrym biegu czasami braknie Ci tchu. Czasami też psuję słowa i strasznie mnie to boli.

Jestem już w zupełnie innym miejscu niż jeszcze miesiąc  temu, tydzień temu, niż wczoraj.  I to  miejsce będzie za miesiąc, za tydzień, za dzień już bardzo daleko. I nagle gdzieś zatrzymuję się, dopadają mnie wątpliwości. Czy ja się nie ośmieszam? Czy idę w dobrym kierunku? Może to, co teraz robię, czego próbuję jest po prostu banalne? Może tylko marnuję czas.  Robię coś gorszego niż oglądanie się wstecz – oglądam się na boki i mam wrażenie, że jestem jakimś feralnym elementem, który wypadł nie wiadomo skąd i zupełnie tu nie pasuje. Że inni są dalej. Czasami wydaje mi się, że jestem na poziomie przedszkolaka.

Wszystko płynie. I my się rozwijamy. Tylko nikt nas nie uświadomił, że ten rozwój kosztuje. Czasami wstyd, czasami  zwątpienie, czasami nieprzespane noce, czasami zaniedbanie jakiegoś innego elementu w naszym życiu. I moment, gdy przeglądamy swoje wcześniejsze projekty z myślą: jak coś takiego mogło wyjść ode mnie?! Chcesz to wykasować, spalić, a na pewno z tego zrezygnować. I nie przyznawać się do tego. Tylko nie zawsze uświadamiasz sobie, że to, co Ci się kiedyś tak podobało a teraz patrzysz na to z obrzydzeniem i przerażeniem, jest najważniejszym świadectwem, że Ci się udaje, że jesteś o jeden etap wyżej, krok dalej. Że to oznacza, że widzisz swoje błędy, że działasz już w innym stylu, że oznacza to, że Ci zależy.

Każdy w nas coś w sobie ma. Wcale nie jesteś taki szary i schowany, jak Ci się wydaje. Wcale nie jesteś sam jeden z innej układanki,  z innej bajki. Może każdy z nas po prostu jest innym fragmentem i nie musimy się nigdzie wpasowywać. Gdzieś w nas drzemie taka siła, o jakiej nie wiemy. Nagle okazuje się, że znajdujesz się w sytuacji, w której wcześniej w ogóle siebie nie wyobrażałeś i radzisz sobie. I okazuje się, że to pestka. Mała śmieszna pestka.

Mamy w sobie taką siłę… i mamy też pasję. Pasję, która prowadzi nas dalej przez ścieżkę. Bo jeżeli coś jest Twoim powołaniem, to samo do Ciebie przyjdzie. Prędzej czy później do tego wrócisz.  

Mamy w sobie taką siłę, która nie da nam się cofnąć. Która popycha nas do przodu. Która sprawia, że gdy przychodzi porażka, to po wypłakaniu całego rozczarowania, bierzemy się od nowa do dzieła. Mamy w sobie jakiś pęd do rozwoju.

Nie skreślajmy siebie. Nie dajmy też skreślić się innym. Słuchajmy krytyki, ale tylko konstruktywnej. Ktoś kiedyś powiedział, nie pamiętam już kto, że lepiej być na najniższym stopniu właściwej drabiny, niż na najwyższym niewłaściwej.

Wiecie, że The Beatles, kiedy poszukiwali kogoś kto w ich zainwestuje usłyszeli, że „ich brzmienie się nie podoba, a gitara wychodzi z mody”?

Każdy z nas ma w sobie wielką siłę. Więc pora wydobyć ją z siebie. Siłę i uśmiech. I nawet jak będzie ciężko, będą się z nas śmiali, a czasami będzie nam wstyd – nie zawracajmy z drogi! Ta droga dokądś prowadzi.


Cieszę się, że tu dotarłeś. Rozgość się. Zaparz sobie herbatę. Jeżeli czytając te bzdety chociaż raz się uśmiechniesz że życie nie jest takie złe na jakie wygląda - to znaczy, że mi się udało. Jeżeli spodobało Ci się tu i czujesz niedosyt, możesz kliknąć w Zamiast burzy na facebooku, a ja w zamian będę Ci zapewniać jeszcze więcej rozrywki! A jeśli chcesz i mi sprawić przyjemność, będzie mi miło, jak zostawisz jakiś ślad po sobie.